sobota, 30 października 2010

Paryż!

Przed chwilą zdałam sobie sprawę z tego, że nie opisałam tu na blogu jednego z ważniejszych wydarzeń na Erasmusie! Wyjazd do Paryża był zawsze moim wielkim marzeniem. Może dlatego też miałam aż tak wielkie oczekiwania co do wyjazdu. Mimo, iż spełniło się jedno z moich marzeń, wyjechałam stamtąd w zasadzie, to niezadowolona. Bo marzenia były dwa. Jedno stare, a drugie kiełkowało we mnie od niedawna, za to niesamowicie intensywnie.
To pierwsze, stare marzenie powstało w mojej głowie, jak miałam parę zaledwie lat. Tato jeździł wtedy na delegacje do Francji, zawsze nam coś przywoził. Wydawało mi się, że on jeździ do jakiegoś lepszego świata, z fajnymi zabawkami, których u nas nie było (przywoził nam takie bajery wtedy, co tylko w telewizji pokazywali...), z pysznym jedzeniem (serki Baby Bell, które były zapakowane w takie coś jak plastelina i potem można się tym było bawić) i z wielką wieżą, o której mówił. To była wieża Eiffla, a ja sobie obiecałam, że kiedyś ją zobaczę, a póki co, postanowiłam zbudować z francuskich klocków od taty swoją, konkurencyjną wieżę, którą nazwałam "Pifli". To jest jedno z moich fajnieszych wspomnień z czasów, jak jeszcze mieszkaliśmy na Bałkańskiej.
No i właśnie dlatego Paryż wydawał mi się taki odległy, nie do zdobycia, poza moim zasięgiem. Muszę przyznać, że wejście na wieżę Eiffla mogę zaliczyć do jednego z najszczęśliwszych momentów w moim życiu. To nie chodzi o to, że to jest takie sławne, modne, wszyscy tam byli itd. Ja po prostu od zawsze tam chciałam być, zobaczyć ten widok, tego lepszego, tajemniczego miejsca, do którego tata wziął mamę a nas nie, ale zawsze mówił, że kiedyś...No i tak jakoś wyszło, że tam nie byliśmy, ale za to pojechaliśmy do Barcelony, do Portugalii, Kanady. Przykro mi było, że nie mogę dzielić tego momentu z nikim bliskim i może właśnie dlatego tak emocjonalnie do tego podchodzę. I wiem, że tacie pewnie też było smutno, jak sam to musiał oglądać za pierwszym razem. Wiem, że to może brzmieć dziecinnie albo naiwnie, no trudno. Piszę po prostu to, co czuję, pewnie są tacy, których by to bawiło albo irytowało. Kurna, aż się rozkleiłam, ale jak coś siedzi w kimś tak długo, no to chyba nic dziwnego.
Postanowiliśmy, że pójdziemy wieczorem na wieżę, żeby zobaczyć ładny widoczek nocnego Paryża. Dojechaliśmy tam niemal na ostatnią chwilę, godzinę przed zamknięciem wieży. Wszystko przez spóźnialskich Słowaków, bo umówiliśmy się na wieżę z niemal wszystkimi ludźmi, którzy pojechali na wycieczkę. Wbiegałam na te schody jak glupia, cieszyłam się normalnie, jak taki mały piesek na widok swojego pana. Na następny dzień miałam po tym biegu po schodach zakwasy, no ale to bylo na drugie piętro, chyba jakieś milion schodów! Wiało niesamowicie. Owinęłam sobie standardowo głowę szalem, wyglądałam jak muzułmanka. No i było super, niesamowita widoczność, wszystko dookoła pięknie oświetlone. Wieża sama w sobie też niesamowicie wyglądała, pięknie podświetlona. Co godzinę cała wieża przez parę minut migotała tysiącem jasnych, białych albo niebieskich lampek. Mam to na filmiku, widok świetny! Wyprawę uczciłyśmy z chłopakami z Finlandii sangrią. Poszły 3 butelki 1,5 litrowe ;) Także to marzenie się spelniło, mam dużo fotek od siebie i innych erasmusowców, które będą mi o tym zawsze przypominać.

Drugie marzenie- zobaczyć na żywo obraz van Gogha lub innego impresjonisty. W wakacje postanowiłam przeczytać książkę, którą dostałam od Żurowskich 10 lat temu w Bieszczadach na urodziny. "Pasja życia", biografia van Gogha. Dowiedziałam się dzięki niej co nieco o twórczości impresjonistów, o historii powstawania tego kierunku w sztuce, nieco o innych malarzach z tego okresu. A wszystko się rozpoczęło w Paryżu! W miejscu, do którego właśnie miałam jechać! Chciałam to poczuć, że jadę do miasta w którym żyli i się rozwijali, gdzie postanowili solidarnie sprzeciwić się akademickim kanonom malarskim czasów, w jakich przyszło im tworzyć. Niesamowicie mnie ten temat wciągnął. W pracy jak nie miałam co robić, to siedziałam i czytałam o tych wszystkich obrazach, o ich historiach i autorach. I dlatego tak bardzo chciałam zobaczyć te obrazy, van Gogha, Gaugina, Moneta, Cezanne'a, Maneta, Renoira, o których czytałam, na żywo! Bardzo mi zależało na odwiedzeniu muzeum d'Orsay...nie na Luwrze, tylko właśnie na Orsayu! Co mnie tam jakaś monaliza, sronaliza obchodzi. Niby jest jakaś tajemnica z tym obrazem związana, ale mimo przeczytania "Kodu Leonarda da Vinci" wcale mnie ten obraz nie zaintrygował. Dlaczego mam się zachwycać czymś, co ktoś uznał za mega cenne z jakichśtam powodów. Setki ludzi, którzy codziennie ten obraz widzą nawet nie wiedzą w jakich okolicznościach powstał,  a się zachwycają, bo jest to powszechnie uznawane za "must see". Żeby zwiedzanie miało sens, należy coś wiedzieć o eksponatach zanim się człowiek wybierze do muzeum, żeby naprawdę coś z takiej wycieczki wyciągnąć. A ja się na sztuce nie znam, nie obchodzą mnie aż tak bardzo średniowieczne i renesansowe obrazy, rzeźby. Dlatego Luwr mi niemalże wisiał, chciałam tylko mieć zaliczone, że byłam.
O impresjonizmie już coś wiem, znam nazwiska malarzy, nieco techniki, jakimi malowali, historie powstawania obrazów. Chciałabym widzieć na własne oczy te odważne barwy, które znam jedynie ze zdjęć. No i niestety, ze względu na słaby plan wycieczki nie udało mi się tam dotrzeć. Byłam bardzo zła, rzadko denerwuje mnie coś tak bardzo, że aż mi łzy wściekłości lecą. No bo było za mało czasu wolnego, nie dało rady! Gdyby nie było durnej wycieczki łódką po Sekwanie, która z resztą zaczęła się dopiero o 11(!!!) rano to bym obejrzała i katedrę Notre-Dame i Saint Chapelle i muzeum d'Orsay i Łuk Triumfalny. A tak to był tylko Luwr i katedra, a Łuk z daleka. Paryż zobaczyliśmy dosłownie w biegu, widzieliśmy tylko największe zabytki, głównie z zewnątrz, a nie dało się poczuć żadnego "paryskiego" klimatu. Chciałam pochodzić sobie po małych uliczkach, zobaczyć małe kafejki i knajpki,  kelnera z wąsem, w berecie i w fartuchu w kratę, a tu same poważne sprawy. Zjeść żabę albo ślimaka, a tu tylko na szybko kebab przy Luwrze i bagiety. No nie była to moja wycieczka marzeń, cieszę się jednak, że tam byłam. Wieża Eiffla rekompensuje mi częściowo żal, jaki pozostał po niezawitaniu do d'Orsaya. Wiem teraz, że mam wymówkę, żeby tam wrócić. I pojawia się kolejne wielkie marzenie w moim życiu. Nie chcę wracać tam sama...chcę zobaczyć to miejsce z tym Kimś Najważniejszym ;) Jeśli tylko kiedyś pojawi się kolejna szansa, na pewno jej nie zmarnuję.

Luwr i słynne trójkąty

Sekwana i most z miłosnymi kłódkami

Obelisk

 Eiffel tower

 wieża nocą, troszkę nieostra...


 katedra Notre-Dame

 Nike- bo w Luwrze nie można robić zdjęć...

 Mona Lisa

Wenus z Milo
I świecąca wieża Eiffla, niestety nie mam pojęcia jak się obraca filmiki. Głowę proszę obrócić o 90 stopni w lewo i będzie po sprawie ;P Ewa...Ewa! To Ania ryczała jakby co, proponuję wyłączyć dźwięk ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz