niedziela, 16 stycznia 2011

Sesjaaa, jozdooo!!!

Szybko, szybko piszę tego posta, bo mam roboty w cholerę. Postanowiłam jednak, że podczas sesji też coś warto mimo wszystko napisać, żeby jakoś przedstawić klimat jej towarzyszący.
A więc, jest STRASZNIE. Egzaminy są trudne jak nie wiem. Ze struktur białkowych, to po prostu kosmos. W Polsce chyba nie było takiego egzaminu, na który nie dałoby się nauczyć w jeden tydzień, poza chemią organiczną. A tu tydzień to tak dwa razy za mało ;( Jestem dopiero w połowie i cierpię niesamowicie, nie z nadmiaru roboty, ale strachu! Za mną już trzy egzamy, z czego dwa na pewno oblane...pogodziłam się już jakoś z tym, że trzeba będzie je w marcu przyjechać poprawiać. Ale dwa mi na prawdę wystarczą! Więcej już poprawiać nie chcę...zostały mi jeszcze trzy, z czego dwa najgorsze. I to ustne razem z pisemnymi, w jednym dniu. Przeraża mnie to, ale pracuję nad tym, żeby do wtorku opanować jak najwięcej materiału. Jedno jest pewne- jak bym po takiej szkole rycia wróciła do Polski gdzieś w połowie studiów, to do teraz na pewno miałabym o wiele wyższą średnią.
Zrobiłam sobie fajny klimat do nauki, pokój wysprzątany, biureczko czyściutkie, notatki i wykłady wydrukowane. Specjalnie postawiłam na stole budzik, żeby mi tykał. Tykanie mnie uspokaja, mimo, że przyopmina, że czas ucieka. Jest takie równomierne, cichutkie, przyjazne. Tykanie zegara kojarzy mi się ze starym zegarem u pradziadka Emila, który teraz stoi u cioci w domu. Jest wielki, drewniany, z wielgachnym gongiem wybijającym co godzinę. Jak siedziałam w tym starym pokoju na łóżku dziadka, jak już umarł, to wsłuchiwałam się kiedyś w to tykanie. To tykanie towarzyszyło dziadkowi zawsze w pokoju. Zawsze jak mi źle to sobie myślę o kimś z rodziny i jakoś nabieram siy do roboty. Dziadek był pracowity, więc w czasie sesji dobrze mi robi jak sobie go wspominam :)

Biera się do roboty, cel: nie narobić sobie więcej wstydu i kłopotów...Tot straks!

wtorek, 4 stycznia 2011

There and back again- krokietowy początek nauki.

Święta, po świętach, sylwester, po sylwestrze...
Się do Hent wrociło. Jazda autokarem lajtowo, poważnie rozważam powrót na stałe tym środkiem transportu. Inaczej chyba nie dam rady bo to za dużo pieprzenia się z torbami. A tak, wsiadam do busa w Gent i wysiadam w Kato. Imo da się przeżyć.
Powrót był taki sobie, jakoś to miasto takie się wydało...ciche. Nic się nie dzieje, auta nie jeżdżą, ludzie się do siebie nie odzywają. Akademik nie wybuchnął, stoi na swoim miejscu. Teraz tylko korzystać z tego, że mało ludzi w nim jest i że jest spokój do nauki. Przywiozłyśmy dużo jedzenia z sobą, Ewald dzisiaj mnie na obiad uraczył krokietami domowej roboty, do których dorobiłyśmy sobie barszczu z tytki. Czas się wziąć za robotę. Boję się, że nie dam rady na tej sesji. Na serio. Seriously U guys. U guys, seriously.
Gdybym się nie musiała uczyć to powrót bardziej by mnie cieszył. A tak, to...aaah nic tylko nauka, stres i tęsknota. Wrócę pewnie z wszystkimi paznokciami połamanymi. No nic, idę zadbać o swoją urodę i zajrzę do notatek dla spokoju ducha :P Witaj Gent!