środa, 6 października 2010

Wielka belgijska bomba imprezowa

Impreza za imprezą. Im ich więcej, tym są gorsze. Nie mam pojęcia, co ludzie z ESN widzą w tak częstym balowaniu po nocach, cnm. 2 razy w tygodniu. Nie wiem, czy to jest taka narodowa cecha Belgów, ale mnie to przeraża. Jestem tu 3 tygodnie i te ich cudowne imprezy wychodzą mi bokiem. Każda z nich jest TAKA SAMA. Scenariusz identyczny. Możnaby powiedzieć: "a czego się spodziewałaś???"...

Może tak, zacznę od moich oczekiwań...UWIELBIAM muzykę klubową. Mam tu na myśli surowe kawałki, bez  "wokalu" mającego na celu przerobienie dobrego motywu (w rocku powiedzianioby riffu, tutaj nie umiem znaleźć odpowiedniego zamiennika), chyba, że jest to Arman van Helden ''My my my'. Moim absolutnym elektornicznym guru jest deadmau5 (jakkolwiek idiotyczny miał pseudonim, jest absolutnym geniuszem!). Dość proste, charakteryzujące electro brzmienie to jego znak firmowy. Potrafi miękko zmixować delikatny bicik z odpowiednią linią melodyczną, przepleść je w tak intrygujący i idealny sposób, że można tego słuchać i słuchać...stąd kawałki mają po 8 minut i często non stop przewija się w nich ten sam motyw ("Faxin Berlin", "Brazil", "Clockwork"), co jest dla mnie fenomenem, bo to się nie nudzi. Jak czasem tego słucham, to mam wrażenie, że ktoś mnie głaszcze po tej części mózgu, która jest odpowiedzialna za wrażenia słuchowe. Słuchając takiej muzyczki czasami odpływam, i mnie nie ma, jestem tylko ja zawieszona między wymiarami i melodia, która mnie niesieee! Boli mnie strasznie jak taką własnie perełeczkę przerabiają na tani dance dorabiając głos jakiejś baby ("I Remember"), w dodatku z tekstem, który ma absolutnie zerowy przekaz. Niesamowicie denerwuje mnie taka muzyczna produkcja taśmowa. Wyjdzie dobry, chwytliwy kawałek electro, a za miesiąc już jest jego wersja radiowa ze śpiewającym i wszystko psującym głosem jakiegoś lachona. Wkurza mnie niesamowicie, że potencjał, jaki niesie ze sobą tworzenie takiej muzyki jest marnowany na tanią komerchę i na pieprzone, wszystko psujące "kluby". No ale gdzie takiej muzy posłuchać w czystej formie? Nie ma koncertów, są tylko imprezy nakręcane przez dj'ów zapraszanym do klubów. Z pewnością gdzieś na świecie są takie miejsca, gdzie można usłyszeć dobre kawałki. Miałam nadzieję, że bedąc blisko Amsterdamu, kolebki muzyki electro, będę miała okazję przeżyc muzyczne katharsis, wpaść w ekstazę i absolutny zachwyt. A tak się nie stało. Ghent jest miastem studenckim i niestety, tutejsi studenci nie mają chyba zbyt wygórowanych wymagań, gustując w przesiąkniętych starym piwskiem obskurnych pubach, zmieniających się w tymczasowe sale taneczne dla spoconych i śmierdzących dymem papierosowym imprezowych świń.
Dla mnie wycieczka do klubu to chęć nowych muzycznych doznań, a dla innych- wyrwania dupy, lub znalezienia faceta, co absolutnie nie współgra z moimi intencjami. Nienawidzę pijanego, ocierającego się o siebie tłumu, głodnego spojrzenia obu płci gorączkowo wyławiających z tlumu co lepsze "partie". Czuję się na parkiecie okropnie, jako obiekt non stop oceniany w kategorii "przelecieć czy nie".  Cała ta muzyka jest tylko przykrywką. Dlatego puszcza się byle gówno, ktore poruszy masy i da im złudzenie dobrej zabawy. Jednak będąc na takiej imprezie nieustannie mam wrażenie, że jestem pionkiem w jakiejś grze, bazującej na wykorzystywaniu najniższych ludzkich instynktów, głównie pożądania. To gdzie ja się mam bawić? Gdzie taka osoba jak ja, zainteresowana jedynie muzyką ma pójść? Bez zastanawiania się, czy dobrze wygladam, czy jakiś dupek się nie kręci w pobliżu i czy jeszcze mi ktoś nie ukradł kurtki albo torebki. Jeden, jedyny raz, kiedy liczyła się tylko muzyka (bo była taka dobra!), trafiając w samo sedno moich muzycznych upodobań w klubie i na prawdę się dobrze bawiłam to było dwa lata temu w wakacje, jak mnie moje kuzynostwo do spiża zabrało w Katowicach. Toooo była impreza...niebiańskie jak dla mnie brzmienie basów, czułam się niesamowicie. Nic się nie liczyło poza muzyką wtedy. Miałam nadzieję, że tutaj przeżyję coś podobnego. przeliczyłam się. Nie umiem uwierzyć, że w takim miejscu jak to, najbardziej chwytliwym miejscem będzie obrzygana ulica pełna pijanych jak świnie młodych ludzi wieczorami. Absolutna rzeźnia. Jestem bardzo zawiedziona Ghent pod tym względem. Jeden wielki chlew. Liczę na to, że jeszcze kiedyś znajdę swój "klub idealny", bez pijaństwa, ocieractwa, obmacywania, najćpania i najebania w około. Dlaczego muzyka klubowa musi się kojarzyć z chołotą? Czy ja jestem taka prosta, czy ludzie po prostu ignorują możliwości muzyki house? Nie ma drugiego takiego gatunku muzycznego, który pod względem brzmienia tak by się rozwijał. To jest pole do popisu dla naprawdę zdolnych i kreatywnych muzyków, na którym bardziej liczy się wiedza muzyczna i wyczucie, niż techniczna umiejętność gry na instrumencie, jak to jest we wszystkich nieelektronicznych gatunkach. Moim wielkim marzeniem jest zabawa w tworzenie electro. Nazwałabym to depressive electro, ze względu na moje upodobanie do molowych i niskich brzmień. Marzenia, marzenia...:)

A wracając do imprez...Nie bawi mnie to, bo ani nie pogadasz (za głośno), ani nie potańczysz (non stop ktoś cię potrąca), martwisz się o swoje bezpieczeństwo (mnóstwo "creepy guys"), a do tego obrzydliwe kible, rozwodnione i drogie piwo, brak miejsc siedzących i szatni. Dziewczyny chyba będą musiały się beze mnie obejść. Belgian parties sux!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz